Długość albumu: 50:05
Wytwórnia: Asylum Records UK,
Warner Music UK Company
Lista utworów:
1. One
2. I'm a Mess
3. Sing
4. Don't
5. Nina
6. Photograph
7. Bloodstream
8. Tenerife Sea
9. Runaway
10. The Man
11. Thinking Out Loud
12. Afire Love
Próbuję sobie przypomnieć, kiedy usłyszałam po raz pierwszy o tym charakterystycznym sympatycznym rudzielcu i jestem prawie pewna, że było to dwa lata temu, gdy przesłuchałam jego debiutancką płytę "+". Ed Sheeran był już wtedy wielkim odkryciem i wszyscy zachwycali się niewątpliwie utalentowanym i odstającym nieco od tych wszystkich muzycznych gwiazd chłopakiem z sąsiedztwa. Nie mogę jednak powiedzieć, by jego pierwsza płyta zdobyła wtedy moje serce – niestety tylko niektóre utwory z "+" zagościły na dłużej w moim odtwarzaczu, m.in. melancholijne "Give Me Love". Trudno nie wspomnieć o wielkim sukcesie utworu "I See Fire" do drugiej części "Hobbita". Utwór zdobył wielką popularność, możemy słuchać go w największych stacjach radiowych w Polsce i jeśli ktoś wcześniej Eda nie kojarzył, to zdziwiłabym się, gdyby nie słyszał "I See Fire", choćby przypadkiem.
Przechodząc do sedna – już od początku byłam podekscytowana możliwością przesłuchania "x" (wcześniej mieliśmy znak dodawania, teraz znak mnożenia) i nie mogę powiedzieć, bym bardzo się zawiodła. Muzykę Eda z jego drugiego krążka zakwalifikowałabym jako akustyczny i romantyczny folk-pop, z elementami rapu i funku, okraszony refleksyjnymi tekstami piosenek o trudnych relacjach damsko - męskich. Anglik z płomiennymi włosami ma bardzo przyjemny, czysty, a czasami zaskakująco mocny głos, który jest dużym atutem i sprawia, że zagłębiam się w płytę z rozkoszą.
Każdy utwór jest w jakiś sposób inny, utwory nie zlewają się w jedną papkę, tylko są różnorakie. Ed poeksperymentował z innymi stylami i stworzył coś bardziej przystępnego dla większości. I tak płytę otwiera "One" – romantyczna, liryczna ballada z wpadającą w ucho melodią. Moje pierwsze wrażenie było takie, że chciałam więcej. To naprawdę dobry "otwieracz" płyty. Myślałam nawet, że może Ed zdecydował się utrzymać całość w taki stylu, ale potem mamy "I'm A Mess" z przepełnionym bólem tekstem. Muzycznie zaczyna się nieciekawie, ale warto doczekać do żywiołowej końcówki (mniej więcej od 2:37), dzięki, której doceniłam ten utwór. Dalej jest "Sing" – pierwszy singiel z płyty, do którego rękę przyłożył Pharrell Williams. Nie jest to zły utwór, ale zupełnie nie w moim guście – mam wrażenie, że słucham Justina Timberlake'a. "Don't" ma świetny rytm i mimo swojej uroczej prostoty, to mój faworyt. Ponoć opowiada o tym, jak to Ellie Goulding zdradziła Eda. Na płycie zauważam wzloty i upadki – "Nina" jest jednak doliną w krzywej, wyrażającej moje zainteresowanie utworami. Dlaczego? Sama nie wiem. Prawdopodobnie nie jest, jak dla mnie, czymś wybijającym się na płycie. "Photograph" to prawdziwa perełka, wyłowiona spośród podstawowej dwunastki. Mimo prostego tekstu o miłości, tęsknocie potrafi zauroczyć i nawet wzruszyć. Pewnie ta prostota jest tutaj atutem. "Bloodstream" to bardzo dość ciekawa propozycja, inną niż poprzedzające. W następnej kolejności następuje lekkie "Tenerife Sea" z magicznym, wpadającym w ucho refrenem. "Runaway" jest żywiołowe, ale nie podoba mi się– znowu trudno mi się tu doszukać "prawdziwego" Eda. "The Man" to popis rapowania w wykonaniu wokalisty – urozmaicenie płyty i swoista "przyprawa" do całości. Wcale nie będę ukrywać, że rap zupełnie do mnie nie przemawia. I tutaj należą się wielkie uznania dla pana Sheerana, gdyż biorąc pod uwagę właśnie utwór "The Man" – styl ten, w wykonaniu Brytyjczyka zupełnie mnie nie razi, a wręcz chcę słuchać tego jeszcze i jeszcze raz... Romantyczne "Thinking Out Loud" plasuje się u mnie wysoko w ulubionych z tej płyty. Wystarczy posłuchać, by się zakochać. "Afire Love" ma za zadanie wzruszać słuchaczy – jest to historia dziadka Eda. Gdzieś czytałam, że Ed zaczął pisać tekst na dwa tygodnie przed jego śmercią.
Jako moje osobiste perełki z płyty, które zapadają na długo w pamięć wymieniam "One", "Don't", "Photograph", "Thinking Out Loud" i "The Man". Na minus zapisały się, jak na mój gust - "Sing", "Nina" i "Runaway" - nie oznacza to oczywiście, że są gorsze od innych. Moje ucho jednak nie potrzebuje zbyt wielu odsłuchań tych utworów.
Podumowując – "x" jest ciekawą propozycją, dla tych, którzy szukają niebanalnych miłosnych utworów – w obecnych czasach, wśród gąszczu muzycznych śmieci jest to naprawdę trudne. Można zarzucić, że Ed Sheeran stał się dzięki tej płycie bardziej mainstreamowy. Ja jednak doceniłam próbę urozmaicenia płyty i mixu różnych stylów. Bazowanie na samej akustyce byłoby nudne i oklepane. Poprzez współpracę ze znanymi producentami, Ed mógł eksperymentować i próbować odnaleźć swoją muzyczną drogę. Kto wie jaka będzie jego następna płyta...
↑ jest to akustyczna wersja live, inna niż na albumie
Moja ocena: 4/6
Nie przepadam za Sheeranem, sama nie wiem czemu xD W każdym razie ja patrząc po twojej opinii to ja myślę przeciwnie xD jeśli miałabym wybierać fajniejsze piosenki, to właśnie podobają mi się ''Sing'' i ,,Runaway'' xD Tak w ogóle podsumowując to fajny blog i recenzje ^^
OdpowiedzUsuńZapraszam do nowo otwartego spisu blogów. Przyjdź i zgłoś swojego bloga!
http://spisownia-blogowa.blogspot.com/
Pozdrawiam
Dziękuję za komentarz! Na pewno skorzystam z propozycji i się zgłoszę na Twoim blogu:)
Usuń